Kiedy nikt ci nie powie, że nie dasz rady, możesz wiele…

Praca z metaforą jest jedną z tych rzeczy, które przyciągnęły mnie kilka lat temu do Transkulturowej Psychoterapii Pozytywnej.

Dzisiaj przypowieść, która towarzyszyła mi podczas ostatniego (choć na pewno nie ostatniego) egzaminu z psychoterapii.

Opowieść jest o pewnym małym, cztero a może pięcioletnim chłopcu (ale równie dobrze mogłaby to być mała dziewczynka). Paco mieszkał gdzieś na angielskich przedmieściach. A może to było w jakiejś niezbyt bogatej dzielnicy w Stanach. A może gdzieś na przedmieściach jakiegokolwiek miasta/kraju. Po prostu gdzieś… Prawdę mówiąc dokładnie nie pamiętam. Paco miał półrocznego braciszka. Lubił się z nim bawić, ale czasem jak to bywa z czterolatkami, zatykał uszy i złościł się, kiedy malec płakał. Pewnego dnia rodzice Paco postanowili po raz pierwszy od jego urodzenia wyjść na wieczorną potańcówkę. Nie było łatwo przekonać mamę Paco do takiego szaleństwa. Ale po wielu namowach zgodziła się pod warunkiem, że z dziećmi zostanie wcześniej sprawdzona i lubiana przez chłopców zaprzyjaźniona opiekunka. Dziewczyna przyjechała wczesnym popołudniem. Mama wydała wszystkie niezbędne instrukcje i z nieśmiałością i niepewnością zostawiła chłopców pod opieką 19letniej bratanicy. Dziewczyna zjadła z chłopcami przygotowany przez tatę Paco obiad i położyła ich na popołudniową drzemkę. Chwilę później pod dom podjechał młody chłopak – znajomy opiekunki.

– Chodź, wyrwiemy się na chwilę. Załatwiłem auto – zawołał sprzed domu. – Chłopaki śpią. I jeszcze nigdy nie wybudzili się sami z drzemki. Chodź, obiecuję, że za godzinę wrócimy.

Opiekunka trochę się ociągała, ale propozycja była na tyle kusząca, że upewniła się tylko, czy chłopcy śpią w swoim pokoju na piętrze. Wychodząc na wszelki wypadek zamknęła ich pokój na klucz – gdyby jednak Paco się obudził.

Jak i skąd poszła iskra – tego nie wiemy do dzisiaj. Czy może w kuchni dziewczyna nie wyłączyła piekarnika, czy może zbite szkło na podwórku podpaliło kartkę papieru, a ta zajęła kuchenne zasłony. Ogień rozprzestrzenił się szybko. Kiedy Paco poczuł gryzący i drapiący dym, który obudził go ze snu, dom stał już w płomieniach. Dusząc się i kaszląc spróbował otworzyć drzwi, ale te okazały się zamknięte. Podszedł do szczelnie zamkniętych okien. Te zamykane były na specjalny zamek, żeby chłopcu przypadkiem nie wpadło do głowy wyskakiwać na stromy daszek pod oknem. Paco nigdy nie potrafił sobie z tymi okiennymi zamkami poradzić… Dramatycznie rozglądał się po swoim dziecięcym pokoju…
Jakąś godzinę później młody strażak, stojąc na podwórku przy zgliszczach domu umorusany z trzęsącymi się ze zdenerwowania rękoma zapytał o wiele lat starszego kolegę:

– Jak to możliwe?… Jak to możliwe, że przy zamkniętych na klucz drzwiach i zablokowanych oknach Paco uciekł z płonącego domu ratując równocześnie swojego półrocznego braciszka?

– Wiesz – odpowiedział starszy strażak – Paco był sam. Zupełnie sam. Nie było koło niego żadnego dorosłego… nie było nikogo, kto by mu powiedział, że nie da rady…

Za J. Bucay

(Visited 35 times, 1 visits today)

Leave A Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *