Russian Doll – serial, do oglądania którego namówiło mnie Młodsze Dziecię.
Musisz obejrzeć, koniecznie – potem pogadamy o nim, dobrze? – usłyszałam któregoś wolnego wieczoru. No i wsiąkłam na klika godzin.
Przypomniał mi kilka innych podobnych fabuł, ale miał w sobie też coś specjalnego.
No i gadałyśmy potem pół nocy, czyli do jakiejś 3 nad ranem:) o warstwach, w które życie ubiera człowieka. I o tym, jak trudno te warstwy ściągać, bo przylegają jak skóra i trudno sobie wyobrazić, że może być coś głębiej. A potem, że jeszcze głębiej.
Ty chyba robisz coś takiego w gabinecie, takie małe śmierci… – usłyszałam w którymś momencie
Ale że jak? – zaciekawiła mnie orientacja młodej na moją pracę
No, bo w tym filmie jest przecież o tym, że za każdą swoją śmiercią ona (bohaterka) odkrywa jakąś głębszą historię, schodzi do jakiegoś swojego bardziej pierwotnego poziomu. Tylko czy te śmierci muszą być coraz bardziej bolesne?
A potem zobacz – oni znajdują sposób na nowe życie, jakby po dotknięciu różnych kawałków, pogodzeniu się z nimi, zaopiekowaniu jakąś swoją historią, czasami naprawieniu czegoś, na końcu, kiedy wydaje się że nie ma już ratunku a śmierć jest ostateczna, coś się zmienia…
Zostałam z tą metaforą procesu terapeutycznego.
Może na jego początku faktycznie jest często (choć nie zawsze) jakaś śmierć… czasem nadziei, czasami jakiegoś marzenia, kiedy indziej to co było skuteczne przestaje takie być….
Zostaję z zaciekawieniem, czy, kiedy i dla kogo sesje terapeutyczne to małe śmierci. I czy w ogóle…
Zostaję z tą metaforą – niech sobie pracuje.
A serial polecam (przynajmniej pierwszy sezon, do drugiego jeszcze nie dotarłam), im dłużej o nim myślę, tym ciekawsze zakamarki odkrywam, dodam, że można w nim znaleźć również sporą dawkę PSRu